Zenta Ērgle
Ewunia w Afryce
HISTORIA STAREGO BAOBABU
By zarobić na utrzymanie swej rodziny, wujek Ndogo musiał pracować od wczesnego rana aż do późnego wieczora, lecz gdy nadeszła niedziela, udał się z gośćmi do miasta Bogomoje. Leży ono na samym brzegu Oceanu Indyjskiego.
Pogoda była cudowna. Niebo i ocean były lazurowe. Ewunia i Mbago godzinami pluskali się w oceanie jak w wannie z ciepłą wodą. W białym przybrzeżnym piasku leżały sękate korale, i piękne muszle. Niektóre były tak wielkie i ciężkie, że Ewunia ledwie mogła je udźwignąć, inne okrągłe, lśniące, jednak najładniejsza ze wszystkich była pstra muszla o sześciu rogach.
Znużone południowym upałem dzieci siadły obok wujka Ndogo i babci w cieniu olbrzymiego baobabu.
— Jestem stary, bardzo stary, o Biała-Dziewczynko-z-Dalekiego-Północnego-Kraju — ni to we śnie, ni to na jawie słyszała Ewunia jakiś głos. Brzmiał łagodnie, jakby wietrzyk szemrał w liściach drzew. — Już pięćset lat witam wschodzące słońce, wynurzające się z Oceanu Indyjskiego. Gdy byłem jeszcze młody, na mych gałęziach ptaki ufnie wiły swe gniazda i małpy jadły me owoce. Zebry i antylopy, lwy i żyrafy spokojnie przechadzały się po brzegu oceanu. Lecz potem na okrętach z białymi żaglami przybyli tu źli ludzie. Zbudowali fortecę otoczoną grubym murem. Nocami zamykali się w swych domach, też przypominających ciasno ustawione obok siebie twierdze, z oknami od podwórza.
Przybysze mieli broń, co wypluwała błyskawice i pioruny. Ugodzeni nimi ludzie padali na ziemię bez życia i więcej już nie powstawali. Tanimi paciorkami, lusterkami i napojem, który najmocniejszego mężczyznę przemieniał w słabowitego głupca, oszukiwali miejscowych wodzów, a ich poddanych brali w niewolę. Nieszczęśników zakutych w ciężkie kajdany spędzano tu tłumnie.
Spójrz na ten łańcuch, Biała-Dziewczynko-z-Dalekiego-Północnego-Kraju. Czy widzisz, jak wrósł w mój pień? Czy słyszysz, jak tęsknie pobrzękuje na wietrze jego zwisający koniec? Tym łańcuchem nieszczęsnych niewolników przykuwano do moich stóp. Nieprzytomni od razów i bólu, głodu i pragnienia tulili się do mnie. Lecz ja jestem tylko drzewem, głęboko wrośniętym korzeniami w glebę, ja w niczym nie mogłem im pomóc.
Handlarze niewolnikami więzili nieszczęsnych w lochach fortecy, a nocami zapędzali na okręty. «Bwago mojo» — to znaczy: «Tu zostawiam swe serce» — tymi słowami wśród mroków żegnali się z ojczyzną. Od tamtych czasów tak właśnie nazwano to miasto: Bogomoje.
Wielu z nich rzucało się do morza i tonęło, inni woleli śmierć głodową od niewoli.
Handlarze niewolnikami nie znali litości. Wieczorami zapędzano nieszczęśników do ciasnych komórek pod pokładem, gdzie skuci ciężkimi łańcuchami, siedząc w kucki, tuląc się do siebie, spędzali noc. Zaledwie jeden z dziesięciu zdołał znieść głód i pragnienie, kołysanie okrętu i zaduch, pozostali umierali w drodze do dalekiej Ameryki. Trzysta lat obserwowałem cierpienia tych biednych ludzi. Całe połacie Afryki opustoszały.
Jednak nie wszyscy biali byli źli. Wielki podróżnik i przyjaciel Murzynów Dawid Livingstone w ciągu całego swego życia walczył o zniesienie niewolnictwa. I właśnie przed stu laty — w maju 1873 roku zmarłego Livingstone'a jego wierni słudzy przenieśli przez całą Tanzanię i złożyli w mym cieniu. Ze wszystkich stron przychodzili wyzwoleni Afrykanie, by pożegnać swego przyjaciela i odprowadzić go w daleką drogę do Anglii.
Ewunia posłyszała głos wujka Ndogo i otworzyła oczy. Nad głową cicho szumiał baobab.
— Wujku Ndogo, czy to prawda, że niegdyś było to miasto niewolników? — zapytała Ewunia.
— Owszem, prawda. Ale dość tych smutnych opowieści. Teraz w Bogomoje jak i w całej Tanzanii nastało nowe życie. Popatrz, jak zgodnie bawią się na plaży białe i czarne dzieci. Tuż obok strasznej fortecy, w której więziono mych rodaków, buduje się dużą, nowoczesną szkołę. Jeszcze takiej nie było w naszym kraju.
Słońce zachodziło za palmowym gajem. Niebo pociemniało, zabłysły na nim pierwsze gwiazdy. Nad oceanem niby złota łódeczka płynął księżyc.
— Czas do domu — rzekł wujek Ndogo i włączył silnik samochodu.