Zenta Ērgle
Ewunia w Afryce
WSZYSTKO ZACZĘŁO SIĘ OD LISTU
Ewunia — to była Ewunia, czasem duża, czasem maleńka.
Nie można być jednocześnie i dużą i maleńką, powiecie. Owszem, można. Gdy babcia potrzebowała czegoś w sklepie, mówiła:
— Pobiegnij Ewuniu, jesteś już dużą dziewczynką. Natomiast gdy tego samego wieczoru Ewunia miała zamiar
pójść razem z rodzicami do teatru, natychmiast jej mówiono:— Nie możesz, jesteś jeszcze za mała.
Tatuś z mamusią mieli wziąć udział w wyprawie do dalekiego syberyjskiego kraju. Ewunia też się zakrzątnęła — odszukała maleńki plecak, włożyła doń lalkę Majkę, stare wełniane pończochy z dziurami na piętach i rękawice z jednym palcem.— Nic z tego — rzekł stanowczo tatuś. — Musisz jeszcze podrosnąć.
— Dlaczego dzieci nie rosną tak szybko jak słonecznik za oknem? — głowiła się Ewunia. Wiosną zakopała w ziemian pestkę, a teraz okrągły kwiat niby małe słoneczko jaśniał wysoko nad głową dziewczynki. Nade wszystko w świecie pragnęła Ewunia szybciej dorosnąć.
Ewunia miała babcię — taką, jakiej nie miało żadne dziecko w podwórku. Michaś od sąsiadów co prawda twierdził, że jego babcia umie strzyc uszami jak koń, ale któż to widział? Poza tym wszyscy wiedzieli, że Michaś lubi się przechwalać.
Babcia Ewuni umiała rysować. Gdy wychodziła na podwórze z blokiem w ręku, natychmiast zbiegały się dzieci i prosiły, by im coś narysowała. Babcia nakreśliła koło, dorysowała do tego dwoje odstających uszu, rozczochraną czuprynę, małe oczka jak dwa guziki, uśmiechniętą buzię od ucha do ucha — i wszystkie dzieci od razu poznały — to Michaś.
— Czy twoja babcia tak umie? — zapytała Ewunia Michasia.
— A czy twoja umie włazić na drzewa? — nie dawał za wygraną Michaś. — Albo prowadzić trolejbus?
— Ależ twoja też nie umie.
— No i co z tego?
Wtem na podwórko weszła pani listonoszka. Wyjęła z torby gruby list i podała Ewuni.
— Jesteś już duża, pójdź i oddaj babci! Ale uważaj, żebyś go nie zgubiła — powiedziała.
Babcia otrzymywała listy z wielu krajów z całego świata, lecz takiego ładnego znaczka nie było jeszcze na żadnym z nich — dwie żyrafy wyciągające długie szyje wprost do nieba, a w głębi pokryty śniegiem szczyt górski.
— Tanzania — sylabizował Michaś.
Babcia włożyła okulary, rozcięła kopertę i zaczęła półgłosem czytać. Ewunia z Michasiem słuchali i nic nie rozumieli. Babcia mruczała pod nosem okropnie długo.
— Ja przez ten czas mógłbym przeczytać cala książkę, albo i kilka — szepnął Michaś Ewuni na ucho.
Wreszcie babcia odłożyła list i dopiero wtedy dostrzegła dwie pary oczu, zwrócone ku niej z niemym pytaniem.
— Przyjaciele przysłali mi zaproszenie — powiedziała babcia — do kraju żyraf i słoni.
— Musisz jechać — zadecydowała Ewunia.
— Rada bym pojechać, ale gdzie ciebie zostawię? — zastanawiała się babcia.
— U nas — zaproponował Michaś.
— Z miłą chęcią, będę doglądała twoje kanarki, karmiła rybki, podlewała kaktusy, ale mieć jeszcze drugiego dragona w domu? — dziękuję pięknie, starczy mi jednego — odrzekła babcia Michasia.
Dragon — to słowo nie mogło znaczyć nic dobrego. Ewuni podstępiły łzy do gardła. Czuła, że zaraz, ale to zaraz się rozpłacze, a wtedy Michaś znów zarechocze. Rozpaczliwie tłumiła płacz i łykała łzy.
Babcia popatrzyła na wnuczkę i twarz jej rozjaśnił dobrotliwy uśmiech:
— Co ma być, to będzie, pojedziemy obie do kraju słoni i żyraf.
Michaś i pozostałe dzieci snuły się dokoła z nosami spuszczonymi na kwintę, zzieleniałe z zazdrości.
— Nie smućcie się — pocieszała je Ewunia. — Gdy wrócim wszystko wam dokładnie opowiemy i narysujemy.