Dzieci OnLine

Zabawa i Edukacja

www.dziecionline.pl

Albumy
Blogi
Pliki
Kontakt


Ireneusz Sewastianowicz, Stanisław Kulikowski
Nie Tylko Katyń

Choć minęły czterdzieści cztery lata, nie wszyscy stracili nadzieję.

- Wierzę, że mąż żyje. Pewnie jest gdzieś w Rosji. Teraz wróci, bo u nich dużo się zmieniło. Zobaczymy się jeszcze na tym świecie - dziwnie brzmią te słowa w ustach starej i schorowanej kobiety.

Inni, tych jest większość, żądają tylko prawdy. Chcą wiedzieć, gdzie są groby ich bliskich. Daleko na wschodzie, na „nieludzkiej ziemi", czy może tu - w którymś z leśnych zakątków.

W lipcu 1945 r. jednostki NKWD przeprowadziły na terenie Puszczy Augustowskiej masowe aresztowania podejrzanych o przynależność do Armii Krajowej. W czasie obławy - jak nazywają miejscowi - zatrzymano tysiące. Kilkaset osób zniknęło bez śladu.

- Nie wiemy, gdzie się pomodlić. Gdzie zapalić świeczkę za ojca, za męża, za brata? - pytają mieszkańcy Gib, Płaskiej, Balinki, Mikaszówki i dziesiątków innych wsi na Suwałszczyźnie, które w początkach pierwszego powojennego lata zostały otoczone kordonem uzbrojonych żołnierzy.

 

ZANIM PRZYSZLI

Lipiec był upalny. Każdego ranka chłopi spoglądali w niebo. Jak długo utrzyma się pogoda? Czy zdążą z sianokosami, bo żniwa za pasem, a i w obejściu roboty pod dostatkiem. Front nie oszczędził tych stron. Łatano dziurawe dachy chałup, naprawiano zniszczone obory i stodoły.

Ruskie idą! - emocjonowały się dzieciaki i biegły z bliska przyjrzeć się czerwonoarmistom. Starsi ze spokojem obserwowali maszerujące kolumny. Już pod koniec czerwca na leśnych duktach zaroiło się od mundurów, ale ludzie znajdowali logiczne wytłumaczenie: - Wracają z Berlina. Do domu.

- Ściągnęli chyba całą dywizję - wspominają dziś świadkowie zdarzeń. - Nad Biebrzą, nad Kanałem Augustowskim poustawiali armaty i czołgi. Po wioskach wybierali co lepsze chaty na kwatery, zajmowali stodoły i szopy. Teraz widać, że przygotowali się starannie...

Płk. Władysław Liniarski - „Mścisław", komendant okręgu AK, a później Delegatury Sił Zbrojnych w Białymstoku, już w maju informował rząd w Londynie: W rejonie Białegostoku NKWD stale rozstrzeliwu-je pojedynczo żołnierzy byłej AK, wywożąc do lasu. Dla zatarcia śladów rozstrzelanych grzebią w masowych mogiłach ofiar pomordowanych w 1944 r. przez Gestapo. Następny meldunek brzmiał jeszcze bardziej alarmująco: Do miast i miasteczek na terenie Białostockiego przybyły bataliony wojsk NKWD, które zakwaterowano w szkołach i większych budynkach murowanych. Przygotowano dużą ilość piwnic jako więzienia (...) Akcja zakrojona na dużą skalę, są masowe aresztowania. W czasie obław, zwykle z rana, wsie są otaczane wojskiem NKWD z bronią maszynową i kto chroni się ucieczką, jest na miejscu mordowany.

Dla większości dawnych partyzantów „Żwirki", „Konwy", „Romana" wojna skończyła się pół roku wcześniej. Rozeszli się do domów i bardziej interesowali się plonami niż wielką polityką.

U Radziewiczów w Berżałowcach świętowano powrót z robót dwudziestoletniego Antoniego. Kilka chałup dalej trwały przygotowania do weseliska. Dużo było ślubów, pośpiesznie nadrabiano wojenne zaległości. Krawcy nie narzekali na brak zajęć. Nicowali i rychtowali wygrzebane ze starych kufrów garnitury. Żeby wyglądały jak nowe, żeby bez wstydu można było pokazać się przed ołtarzem.

W sejneńskim gimnazjum kilkunastu młodych ludzi przygotowywało się do matury. Egzaminy przełożono na lipiec. Stanisław Malinowski, do niedawna jeszcze „Wrzos", zgłębiał tajniki trygonometrii. Paru uczniów prosto z lekcji zabrali enkawudziści i wywieźli na Syberię.

O aresztowaniach i wywózkach mówiło się sporo, choć szeptem. Bydlęcym wagonem pojechał na wschód major Kazimierz Ptaszynski - „Zaręba", komendant obwodu i zastępca inspektora suwalskiego AK. Wrócił z Workuty po dziesięciu latach. Podobny los spotkał wielu partyzantów z oddziału por. Antoniego Dąbrowskiego - „Zająca".

- Rodzice mieszkali w Białogórach. Po wyzwoleniu wróciłem do domu - opowiada Stefan Milewski, pseudonim „Kozak", partyzant z grupy „Orlego Szpona". - Wiosną przyszli po mnie ruskie, zawieźli do Suwałk, zamknęli w „podwale". Na przesłuchaniach do niczego się nie przyznawałem. Mówiłem, że do partyzantów trafiłem przez przypadek, że byłem u nich przy kuchni. Zwolnili po pięciu dniach.

Pod oborą wykopałem bunkier. Po miesiącu enkawudziści znów przyjechali. Tym razem mnie nie znaleźli. Zaraz potem spakowałem manatki i poszedłem do puszczy. Koło Gruszek, na starym obozowisku „Żwirki", ukrywało się nas kilkunastu.

Powroty do lasu zdarzały się coraz częściej. Zwłaszcza w powiecie augustowskim, który w 1939 r. znalazł się po radzieckiej stronie i gdzie wciąż pamiętano terror „pierwszego sowieta". Wtedy przesiedlano na Syberię i do Kazachstanu całe wioski. Ostatni transport odjechał już pod niemieckimi bombami. Przed opuszczeniem Augustowa, w czerwcu 1941 r., enkawudziści wymordowali kilkudziesięciu więźniów, których nie zdołali zabrać ze sobą. Wcześniej, we wrześniu 1939 r., koło śluzy w Białobrzegach rozstrzelano grupę polskich oficerów i policjantów.

ZDJĘCIE
Dla większości partyzantów
wojna skończyła się półtora roku wcześniej.

Z relacji anonimowego autora („nie podpisuję się, bo tamci mają długie ręce"): Plutonowy Władysław Stefanowski, ps. „Grom" partyzant AK od polowy 1943 r., ranny podczas zdobywania posterunku żandarmerii w Lipsku (3.11.43 r.) nie dal się aresztować dla NKWD w 1944 r. i zaczai tworzyć własny oddział. Oddział ten w końcu maja 1945 r. liczył około 200 partyzantów. Miejsce postoju - nad rzeką Lebiedzianką w Balince.

W lasach fundacji sztabińskiej, koło Wrotek, Bataliony Chłopskie pod dowództwem „Snopa" zorganizowały w kwietniu 1945 r. oddział liczący ok. 120-150 żołnierzy. W okolicach Krasnego, Skieblewa, Jastrzębnej sierżant zawodowy, Wacław Sobolewski - „Sęk" zorganizował grupę w sile ok. 40 partyzantów. „Sęk" został rozstrzelany w 1945 r. przez czerwonoarmistów konwojujących go do Augustowa. Ponadto ok. 50-60 byłych partyzantów AK kryto się indywidualnie, gdyż PUBP w Augustowie wciąż ich poszukiwał, aby wywieźć do ZSRR.

Jadwiga Rewińska (z domu - Stefanowska) jest siostrą „Groma".

- Przed obławą parę razy widziałam się z bratem. Przychodził uzbrojony, w mundurze. Mówił, ze walczą o inną Polskę, ze zamiast niemieckiej okupacji jest sowiecka.

Partyzantem Armii Krajowej był również młodszy brat Rewińskiej - Lucjan Stefanowski. Po wojnie został wcielony do wojska. Ślad urywa się w Toruniu. Podobno stamtąd zdezerterował.

- Słyszałam, ze wrócił w nasze strony i dołączył do Władka. Może razem zginęli? - zastanawia się Rewińska. - Nic pewnego nie wiem i chyba już się nie dowiem.

„Grom" w maju 1945 r. na szosie grodzieńskiej zabrał ok. 350 krów, które czerwonoarmiści pędzili do ZSRR. Pomagała im eskorta złożona z dwudziestu polskich żołnierzy, dowodzona przez plutonowego ze Lwowa. Polacy dołączyli do oddziału „Groma".

Bliżej Suwałk zdarzały się pojedyncze incydenty. Koło Krasnopola zastrzelono radzieckiego majora i motocyklistę. Poszło ponoć o dziewczynę, a nie o politykę. W Wychodnem leśni zdemolowali posterunek milicji.

- Szukali komendanta i przez przypadek zaszli do moich rodziców - wspomina Józef Wasilewski, obecnie mieszkaniec gminy Dubeninki. - Następnego dnia wioskę otoczyli ubowcy. Wzięli moich braci - siedemnastoletniego Stanisława i dziewiętnastoletniego Piotra. Wypuścili tylko młodszego, Piotra powieźli do Suwałk.

W niedzielę, 20 maja 1945 r. w Studzienicznej k. Augustowa odbywał się tradycyjny zielonoświątkowy odpust. Pierwszy po wojnie. Tysiące wiernych zebrały się przed drewnianym kościółkiem i wokół niewielkiej kaplicy na półwyspie. Studzieniczna już od połowy siedemnastego wieku jest miejscem kultu religijnego, licznie odwiedzanym przez pielgrzymów.

Dzień był ładny, słoneczny. Trwało nabożeństwo, gdy niespodzianie rozległy się serie z automatów.

- Przyjechały samochody z wojskiem, wokół kościoła zaroiło się od żołnierzy. I ruscy byli, i ubowcy - wspomina Maria Roszkowska z Przewięzi. - Strzelali do góry, na postrach. Aż liście sypały się z drzew. Tłok, krzyk, lament. Ksiądz próbował uspokajać, zebrał dzieci przy ołtarzu, zęby ich starsi nie zadeptali. Nikt nie wiedział, co się dzieje.

- Ksiądz zaintonował „Pod Twoją obronę" - uzupełnia Jadwiga Gruszewska, siostra Roszkowskiej. - Śpiewał cały kościół. A potem, jak zaczęliśmy wychodzić, to przy drodze stali „bojcy" z karabinami. Mężczyznom sprawdzali dokumenty. Szukali partyzantów. Niektórzy uratowali się w ten sposób, że przepłynęli jezioro.

Antoni Kaczmarek miał dwadzieścia parę lat. Przyjechał do Studzienicznej z Gorczycy. W Wojciechu, u krewnych, zostawił rower. Spóźnił się na mszę, uczestniczył tylko w końcówce. Wpadł w oko NKWD-zistom. Młody, w spodniach wojskowego kroju i w modnych butach „angielkach". Byli pewni - „bandyta". O rzeczywistych kontaktach Kaczmarka z partyzantami nic nie wiadomo.

- Odstawili go na stronę. Przy szosie do Augustowa zebrali ze czterdziestu mężczyzn - relacjonuje kuzynka Kaczmarka, która chce pozostać anonimowa. - Część zwolnili, ale dużo przepadło.

Zatrzymanych umieszczono w Augustowie, w piwnicach „domu Turka". Przedwojenna cukiernia została zamieniona w prowizoryczne więzienie. Mówiło się nawet: „Poszli na ciastka do Turka". Ponury żart. Z „ciastkarni" wielu nie wróciło nigdy, inni dopiero po latach odzyskali wolność.

ZDJĘCIE
Zatrzymanych umieszczono w Augustowie
w piwnicach „domu Turka" (na zdjęciu stan obecny).

Wśród aresztowanych w Studzienicznej był Józef Zbierajewski - „Bystry", mieszkaniec Wojciechowa. Tak pisze o nim Władysław Zajdler-Żarski w niepublikowanej pracy „Ruch oporu w latach 1939-1944 na Białostocczyźnie": plutonowy rezerwy od 1941 roku byt żołnierzem w szeregach Armii Krajowej (...) obwód augustowski, pełniąc funkcję łącznika między partyzantką polską a radziecką (...) aresztowany przez Gestapo i osadzony w obozie karnym w Augustowie, zorganizował ucieczkę. Odznaczony: Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami w maju 1944 i Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami w listopadzie 1943 r., awansowany do stopnia wachmistrza w maju 1944 roku.

Dziś Zbierajewski ma 93 lata. "Mówi z trudem, ale pamięć go nie zawodzi.

- W Augustowie trzymali mnie tydzień - opowiada. - Najbardziej dał się we znaki Szostak. To był straszny pies na ludzi. Straszył pistoletem, krzyczał, że rozstrzela. Jak zawieźli do więzienia w Białymstoku, to już było trochę lepiej. Siedziałem pół roku.

Jeszcze dziś różnie komentuje się zwolnienie Zbierajewskiego. Jaką zapłacił cenę? Dlaczego inni mieli mniej szczęścia? On sam tłumaczy:

- W Białymstoku przesłuchiwał mnie ruski oficer. Powiedziałem, że sowieckiej partyzantce służyłem za przewodnika. Wypuścili i jeszcze dali pięćset złotych na bilet.

Antoni Kaczmarek znalazł się wśród tych, którzy nie wrócili nigdy.

- A jak opowiem, to nie przyjdą w nocy, nie zrobią jak z księdzem Popiełuszką? - obawia się siedemdziesięcioletnia kobieta. Nie zgadza się na ujawnienie nazwiska.

- To było w czterdziestym piątym roku. Późna wiosna, może początek lata - nie potrafi przypomnieć. - Koło Sajenka, niedaleko szosy do Lipska, pracowałam przy sadzeniu lasu. Motyką robiło się taki „talerz", potem wkładało sosenkę. Jedna kobieta zaczepiła motyką o szmatę. Pociągnęła raz, drugi. Czarna marynarka. Głębiej był nieboszczyk. Rozpoznali, że to Antek Kaczmarek. Tam jeszcze z ośmiu leżało. Tylko z wierzchu przysypani. Ze trzydzieści centymetrów piasku, nie więcej. Kaczmarka w nocy rodzina zabrała i na cmentarz przewiozła. Inni pewnie dalej leżą. Tylko las już urósł duży.

W połowie czerwca 1945 r. nastąpiła pacyfikacja położonej nad Biebrzą wsi Domuraty, gdzie enkawudziści aresztowali trzydziestu młodych mężczyzn. Prowadzili ich do Suchowoli, co kilkaset metrów mordowali kolejną ofiarę. Zginęli wszyscy.

A jednocześnie w Szczebrze, Olszance, Nowince ogłoszono, że będą wręczane ordery. Dawni partyzanci mieli zgłaszać się do gminy.

Józef Szwarc, w czasie okupacji związany z oddziałem „Romana", do dziś jest dumny ze swojej przezorności.

- Jak poszedł front, to u mnie miał kwaterę sowiecki generał. Lubił bimber, oni wszyscy lubili. Kiedyś popiliśmy tęgo i ja opowiedział mu o partyzantce. Siedź cicho, ostrzegł wtedy, bo pojedziesz na białe niedźwiedzie. Dlatego nie dałem się nabrać na ich medale.

12 lipca, nad jeziorem Brożane, czerwonoarmiści otoczyli i rozbili oddział „Groma". Rannych i jeńców mordowano strzałami w tył głowy. Do dziś nie wiadomo, gdzie pochowano zabitych.


Spis treści | dalej >

Copyright © 2000- Dzieci OnLine
Wszelkie prawa zastrzeżone.