Agata Widzowska-Pasiak
"Zalewajka"
W poniedziałek około południa Mama poprosiła Dobromira o pomoc w
przygotowaniu obiadu. Chłopiec uwielbiał to zajęcie. Zakładał
fartuch z wyhaftowanym jabłuszkiem i zaczynały się czary: obieranie,
krojenie, dosypywanie, mieszanie i wąchanie. Od dawna wiadomo, że
kucharze to najwspanialsi czarodzieje.
- Dzisiaj ugotujemy zalewajkę- powiedziała Mama.
- Hurra! To moja ulubiona zupa - radośnie oświadczył chłopiec.
Dobromir płukał obrane ziemniaki, a Mama kroiła je i wrzucała do
garnka z wrzącą wodą, w którym pływał duży laurowy liść. "Wygląda
jak tratwa" - pomyślał chłopiec.
Kiedy ziemniaki były miękkie, wlał ukiszony barszcz z żytniej mąki i
poczekał aż zupa się zagotuje. Następnie wcisnął ząbek czosnku,
wkroił parówki z indyka, a Mama przesmażyła cebulkę.
- Pachnie jak w niebie. - Mama oblizała łyżkę i przykryła garnek
pokrywką.
W tym samym momencie Dobromir potknął się i potrącił stojącą na
parapecie paprotkę.
Cała podłoga pokryła się ziemią i kawałkami doniczki. Cóż, trzeba
było posprzątać. Winowajca był wdzięczny Mamie za to, że nie
powiedziała: "Co robisz, gapo?" albo "No pięknie! Widzisz jaki
jesteś niezdarny?". I tak czuł się wystarczająco zmartwiony.
Pozamiatał większość ziemi, a Mama poprosiła, aby duże kawałki
rozbitej doniczki wyrzucił do kosza na śmieci. Ale chłopcu zbytnio
się spieszyło. Włączył odkurzacz, który po chwili zaczął dziwnie
skakać, kaszleć, aż wreszcie przestał ssać. W gardle czyszczącego
węża utkwił ogromny kęs doniczki. Spojrzenie Mamy nie było
zachwycające...
Ale to był dopiero początek...
Pięć minut później w akwarium pływał zeszyt od matematyki. Cóż,
chwila nieuwagi i chlup! Jak widać karmienie ryb i pakowanie
tornistra nie może odbywać się jednocześnie.
Ale chłopcu jeszcze bardziej żal było miętowej gumy do żucia, która
osiadła na dnie akwarium udając ślimaka. Miała różowy kolor i
zwinięta wśród zielonych roślinek, wyglądała jak żona ślimaka w
wieczorowej sukni.
- Ja tylko pokazywałem rybkom, jak mają otwierać pyszczki - wyjaśnił Dobromir, kiedy Mama zobaczyła, co się stało.
- Umyj ręce i siadaj do stołu - powiedziała, a następnie próbowała
wyłowić zeszyt za pomocą plastikowych szczypców.
W łazience chłopiec zobaczył w lustrze swoją smutną minę. Postanowił
sam siebie rozweselić, więc zaczął podrzucać mydło jak piłkę. Udało
mu się chwycić je pięć razy i już zaczynał być z siebie dumny, gdy
nagle hop, mydło wpadło za pralkę.
"Nic nie powiem Mamie" - pomyślał i jakby nigdy nic poszedł do
kuchni.
Na stole czekała pachnąca zalewajka. Dobromir był wciąż zdenerwowany
tym, co stało się w łazience i siadając zbyt gwałtownie, niechcący
potrącił talerz. Część zupy wylała się na stół. Tego było za wiele!
- Mamoo! Nic mi się dzisiaj nie udaje - po buzi chłopca popłynęły
łzy.- Wszystko mi samo upada, samo się tłucze albo gubi. Ja nic
przecież nie robię!"
Zanim Mama cokolwiek opowiedziała, oboje zauważyli, że w talerzu z
zupą coś się poruszyło. Coś białego pływało i machało
skrzydłami... Oboje pochylili głowy nad zalewajką, a mama nawet
włożyła okulary, żeby łatwiej przyjrzeć się tajemniczemu zjawisku.
- Czy to motyl? - spytał chłopiec.
- Nie, to nie motyl.- Mama aż usiadła ze zdumienia i zaczęła
przecierać kolejno to oczy, to okulary. To "coś" wygramoliło się
powoli i stawało się coraz bardziej wyraziste. Czy to możliwe?
Na brzegu talerza siedział mokry i zakłopotany... Anioł Stróż.
- Ale mam pecha. - odezwał się anielskim głosem. - Nic mi się
dzisiaj nie udaje! - Spojrzał na zdziwionych domowników i rzekł:
- Niech będzie pochwalony.
- Na wieki wieków... - wyjąkała mama.
- Amen. - wyjąkał Dobromir.
Anioł zeskoczył z talerza i zaczął wycierać się serwetkami. Był
bardzo malutki. Jego biała szata zmieniła kolor na szarobury, a
złote loczki przypominały rozgotowany makaron do spagetti. Naprawdę
nie wyglądał zbyt uroczyście. Z jednej serwetki zrobił sobie na
głowie okazały turban, a drugą wytarł bose stopy. Potem podszedł do
talerza z surówką z białej kapusty i spróbował trochę. Następnie
zbliżył się do cukiernicy i jednym ruchem ręki sprawił, że
kryształki cukru zaczęły przelatywać ponad jego głową wprost do
talerza z surówką. Przypominało to słodkie płatki śniegu, albo jakiś
kryształowy grad i wyglądało niesamowicie.
- Szanowna mama się nie gniewa? Trzeba sobie jakoś osłodzić trudne
chwile w życiu.
Mama uśmiechnęła się zakłopotana i pokiwała głową.
- Czy ty... ty jesteś... - wyjąkała.
- No jasne, że tak. Jestem odpowiedzialny za Dobromira i pilnuję go
odkąd tylko się narodził. Taki był śliczniutki, taki grzeczniutki,
gdy leżał w łóżeczku. Nie pyskował tak jak dzisiaj tylko mówił "a gu
gu" albo "ba ba ba". Nie musiałem nigdzie daleko latać tylko
śpiewałem mu kołysanki, grzechotałem grzechotką, zmieniałem
pieluchy...
- Zmieniałeś mi pieluchy? - krzyknął Dobromir.
- Oczywiście. Mieliśmy specjalne szkolenie. Ale robiłem to tylko
wtedy, gdy twoja mama się zdrzemnęła, a ty jakoś dziwnie się
wierciłeś. Od razu wiedziałem o co chodzi. Każdy ma przecież
wykwalifikowanego Anioła Stróża, takiego, który szybko orientuje się
w sytuacji. Takiego na dobre i na złe. To ja zawsze wiązałem ci
śliniaczek i znajdywałem twój smoczek w najdziwniejszych
zakamarkach. Ja też pilnowałem, żeby nie użądliła cię osa i
wszystkim komarom zawiązywałem supeł na trąbie, żeby cię nie
pokłuły. Śpiewałem ci psalmy i czytałem anielskie komiksy... Nigdy
nie słyszałeś, jak szepczę ci do ucha albo łaskoczę skrzydłami twój
piegowaty nos? - spojrzał na chłopca.
- Noo, coś słyszałem...
- Oj, nie zawsze, nie zawsze.
Aniołek zdjął turban i zaczął rozczesywać widelcem swoje loki. Kiedy
doprowadził się jako tako do porządku, zrobił dwa okrążenia po
kuchni, wzbił się w powietrze, zawirował wokół lampy i dopiero wtedy
dało się zauważyć jego rozłożyste skrzydła! Osiadł swobodnie na
ramieniu chłopca i przemówił:
- Wiesz, Dobromirku, są takie chwile, kiedy jesteś odpowiedzialny
sam za siebie. Jestem tu nie tylko po to, żeby cię strzyc...
przepraszam, strzec, ale również po to, żeby nauczyć cię
samodzielności. Czasami pozwalam ci popełniać błędy, ale dzięki temu
dostrzegasz wtedy różnicę pomiędzy dobrem, a złem i uczysz się
przewidywać przyszłość. Tak, tak, wiele da się przewidzieć i nie
potrzeba do tego szklanej kuli tylko twojej małej głowy, w którą
czasami trzeba się postukać. Ooo, tak. - Anioł postukał się lekko w
swoje święte czoło.- Pamiętasz jak tydzień temu jechałeś na rowerze?
Rozpędziłeś się tak bardzo, że na zakręcie spadłem z bagażnika. Mnie
nic się nie stało, ale Ty zderzyłeś się z Arkiem i obaj mieliście
zdarte kolana. A przecież prosiłem, żebyś hamował na skrzyżowaniach
i zakrętach! To wszystko można było przewidzieć w twojej głowie. A
historia z kaloszami? Wszedłeś w największą błotną kałużę na osiedlu
i przyssałeś się na amen. Ty wróciłeś do domu, a kalosze zostały. Na
szczęście choroba Cię ominęła, ale ja miałem katar przez siedem dni
i aureolę przegrzaną do 38,5 C°. Do dzisiaj łamie mnie w kościach.
Ale wiedz, mój drogi, że nie wszystko da się przewidzieć. Na mnie
też czyhają pułapki, jak choćby ta dzisiejsza kąpiel w zalewajce.
Gdyby nie liść laurowy, nie miałbym żadnego koła ratunkowego. Fe!
Całe skrzydła pachną czosnkiem i smażoną cebulką! - Anioł zrobił
lekki grymas.
Chłopiec uśmiechnął się i położył Aniołka na dłoni.
- Nie martw się, moja Mama zaraz doprowadzi Cię do porządku.
- Tylko bez wybielacza! - krzyknął Anioł.
- A mydło lawendowe Ci odpowiada?
- Cudownie, cudownie!
- Mamo - powiedział chłopiec - mydło wpadło za pralkę, ale obiecuję,
że teraz już będę ostrożny... Zresztą, ty też na pewno masz swojego
Anioła Stróża, który pilnuje, żebyś się na mnie nie gniewała. Po
prostu miałem dzisiaj pechowy dzień.
- Ja też. - powiedział Anioł, powąchał z niesmakiem swoje skrzydła i
pofrunął do łazienki.
Wieczorem, w pokoju chłopca długo paliło się światło. Ale mama nie
była zła, bowiem słyszała przez uchylone drzwi anielski głos
czytający najpiękniejsze bajki o niebie, gwiazdach i o aniołach,
które wpadają do zupy.
|