LEGENDA O NETCIE
Bardzo dawno temu, gdy nie było na świecie ani nas, ani naszych rodziców,
dzisiejsze wschodnie obszary Polski porastał bór niezmierzony.
Szybkoskrzydłe orły i sokoły, szybujące wysoko na niebie, widział z góry
tylko szeroko rozlane morze świerków, sosen zielonych i małe polanki zalane
słońcem. Barwa drzew była tak ciemna, że prawie czarna. Nad lasem wisiało
niebo, raz świetliste jak pióra kraski, innym razem zaś nachmurzone straszył
swą burością.
Po
niedługim jednak czasie człowiek, jako że jest to istota lubiąca tajemnice i
trudności na swojej drodze spotykać zaczął powoli zakłócać spokój dziewiczej
głuszy. Na polanach budowano drewniane chatynki, zakładano leśne osady,
karczowano lasy.
W jednej
z takich osad, zamieszkałej przez potomków pierwszych karczowników, pośród
innych ludzi mieszkała stara wdowa z córką Nettą, która nie więcej niż
szesnaście wiosen liczyć sobie mogła. Młódka lubił ponad wszystko zwierzęta
i ptaki. Wychowała nawet małego jelonka, który za sprawą rysia przez matkę
osierocony został i błąkał się bezbronny po lesie. Z biegiem czasu jelonek
wyrósł i wypiękniał. Często przybiegał do leśnej chaty lub też oprowadzał
młodziutką Nettę po zielonym królestwie spokoju.
Dziewczyna krasą swą i dobrym sercem cieszyła starą wdowę która zawsze mogła
liczyć na pomoc córki. To właśnie ona zaopatrywała matkę i samotne kobiety w
żywność. Strzelać bowiem z łuku i jeździć konno umiał tak, że z każdym
młodzianem konkurować mogła.
Nauczył
ją tego ojciec, który upragnionym synem przez matkę obdarzony nie został a
umierając na zakaźną chorobę zabrał ze sobą do grobu trzy starsze córki.
Najmłodsza jednak nie zawiodła jego nadziei.
Lasy
otaczające chatę kryły w sobie wiele tajemnic. Nocą słychać było ciężkie
posapywanie majestatycznych żubrów, ciche kroki łosi przeprowadzających
przez bagna swoje małe. Czasem krzyknął puszczyk, przebiegło stado saren lub
ciężko stąpał zaspany bury niedźwiedź. Na ową zwierzynę, wielce cenioną
przez bogatych mężów, wyruszały całe hordy myśliwych z różnych stron kraju.
Pewnego
razu w strony te zawitał król Zygmunt August ze swoją świtą. I chociaż król
trofeów przeróżnych miał po wielu polowaniach niezmiernie dużo, w czasie
wyprawy tej postanowił zdobyć niedźwiedzie chrapy. Zapędził się więc za
niedźwiedziem. Strzał i groty włóczni miękko wbijały się w ciało osaczonego
przez myśliwych drapieżnika. Rozjuszony niedźwiedź z furią zaatakował króla.
Królewski koń, wystraszony nagłym natarciem, skoczył zrzucają swego jeźdźca
na wydeptaną trawę. Nagle strzał wbił się boleśnie w ziejące czerwonością
oko drapieżcy. Ten nie wiedząc, kto zadał mu ranę, z furią ruszył na młodego
chłopaka, wychodzącego zza drzew. Młodzik włócznią zamierzył się na
niedźwiedzia. Cios ten zakończył życie leśnego rozbójnika. Córka wdowy, bo
ona to, przebrana za chłopca, uratowała dwór z opresji, zaprowadziła króla
do swego domostwa, gdzie troskliwa matka opatrzyła ziołami jego potłuczenia.
Zainteresowany życiem w puszczy król oglądał leśne gospodarstwa. Dowiedział
się wówczas o dziewczęcej dobroci, odwadze, zręczności, a widząc
niezwyczajną urodę Netty, zapragnął sprowadzić ją do swego zamku. Dziewczyna
chciał jednak pozostać ze starą, chorą matką.
Aby
odwdzięczyć się za oddane zasługi, król nazwał maleńką osadę Zygmuntowem.
Rzeka płynąca niedaleko leśnej chatki została nazwana imieniem córki wdowy.
Netta zaś jak dawniej biegał po lesie za srebrnorogim jeleniem. Widywała ją
tam często siedząca na gałązce wilga, gdy złote słońce malowało swoimi
promykami jej puszyste pióra.
Dziś -
choć od dawna nie żyje ani wdowa, ani jej córka, ani żaden mieszkaniec
leśnej osady - rzeka Netta płynie spokojnie przez piękną krainę i jak
dawniej cieszy delikatnym pluskiem błękitnych fal uszy tych, którzy kochają
przyrodę i zawarte w niej piękno.
Zaś
legenda, chociaż minęły wieki, została i żyć będzie tak długo, jak długo
będą szumieć potężne świerki w Puszczy Augustowskiej.
|